Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg
2613
BLOG

A imię ich - bohatery

Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg Polityka Obserwuj notkę 24

 

                                                                     

                                                     Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat                                                                                 

                                                                                        Inskrypcja na medalu „Sprawiedliwy wśród narodów świata”

 

Skandaliczna wypowiedź szefa FBI Jamesa Comeya imputującego Polakom swoistą kolaborację z reżimem hitlerowskim w realizacji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” wzbudziła nad Wisłą zrozumiałe oburzenie. Władze państwowe zaczęły domagać się od szefa FBI przeprosin, do których jednak nie doszło – skończyło się zaledwie na wyrażeniu ubolewania.

 

       Możemy oburzać się na świat za używanie przez całe dziesięciolecia terminu „polskie obozy koncentracyjne”, za imputowanie nam, czasami nie wprost, czasami na zasadzie stosowanych skojarzeń, że jako naród „zoologicznie antysemicki” (co używane jest w formie aksjomatu), stworzyliśmy odpowiedni społeczny klimat przyzwolenia, swoiste podglebie dla realizacji Holocaustu. Są to zarzuty głęboko niesprawiedliwe, intelektualnie nieuczciwe i niezgodne z faktami, ale czy sami – bo wysyłanie sprostowań i not protestacyjnych niewiele załatwia – nie jesteśmy trochę winni takiemu stanowi rzeczy? Zacznijmy od faktów.

                                                           Piekło Holocaustu

       Gdy Hitler na terenach podbitych wprowadził w czyn swój plan eksterminacji narodu żydowskiego, zaczął od zamykania ich w gettach, które – jak się szybko okazało – były tylko „obozami przejściowymi” na drodze do „rozwiązania ostatecznego”. Warunki w  gettach były straszliwe – głód, choroby, ogromne zagęszczenie, wysoka śmiertelność – ale co pewien czas owe getta były rozgęszczane. Zapędzani na Umschlagplatz w warszawskim getcie Żydzi, ładowani byli do bydlęcych wagonów, gdzie stacją końcową podróży była Treblinka. Tam czekała na nich śmierć. Przez pewien czas Żydzi żyli złudzeniami, w czym utwierdzali ich Niemcy, że wyprawa pociągiem oznacza przesiedlenie. Takim złudzeniom ulegał Adam Czerniaków, prezes Żydowskiej Gminy Wyznaniowej i szef swoistego samorządu w getcie. Gdy jednak otrzymał potwierdzone wiadomości, że w Treblince czekają na jego rodaków komory gazowe – popełnił samobójstwo. Nie chciał wysyłać żydowskich policjantów, żeby zaganiali swoich rodaków na Umschlagplatz, nie chciał uczestniczyć w zagładzie własnego narodu. Inaczej zachowali się wspomniani policjanci, oni już też wiedzieli co oznacza słowo Treblinka. I chcieli choćby na miesiąc, tydzień, dzień ratować siebie i swoje rodziny. Chcieli być na końcu kolejki do gazu. O tym, że taka postawa prowadziła donikąd przekonał się Chaim Rumkowski, przewodniczący Stowarzyszenia Żydów w getcie łódzkim, w którym, za zgodą Niemców, był panem i władcą. I mimo, że bez szemrania wykonywał wszystkie polecenia Niemców –  sam pojechał ostatnim transportem do Auschwitz. Przypominam o tych wydarzeniach z przedsionka piekieł nie po to, żeby kogokolwiek ze skazanych na wytępienie przez Hitlera oceniać, a tym bardziej potępiać. Jestem od tego jak najdalszy. Żeby jednak zrozumieć w jakich warunkach przyszło Polakom pomagać i ratować Żydów, trzeba sobie zdać sprawę, że piekło jakie stworzyli Niemcy na polskiej ziemi przerosło o lata świetlne najbardziej przerażające fantazje Dantego.

                                                   Wszyscy byli odwróceni

       Gdy Jan Karski, emisariusz polskiego Państwa Podziemnego dotarł jesienią 1942 roku do Londynu, miał do wykonania specjalną misję – przedstawić udokumentowany raport o sytuacji Żydów na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Stanął przed obliczem Winstona Churchilla, na początku 1943 roku dotarł do USA i rozmawiał z prezydentem Franklinem Dolano Rooseveltem, również z prominentnym przedstawicielami amerykańskich Żydów – wszędzie spotykał się z niedowierzaniem. Od jednego z rozmówców, bodajże sędziego amerykańskiego Sądu Najwyższego usłyszał: - Nie twierdzę, że pan kłamie, ale jakoś trudno mi uwierzyć w te okropności, o których pan opowiada. Nasi alianccy sojusznicy do końca wojny nie kiwnęli nawet palcem, żeby ratować mordowanych Żydów, nie zgodzili się na zbombardowanie komór gazowych i krematoriów w Auschwitz, na zrzucenie z samolotów milionów ulotek nad terytorium III Rzeszy, informujących Niemców o zbrodni jaka jest dokonywana w obozach śmierci, już pod koniec wojny odrzucili ofertę Niemców: wymiana dużej grupy Żydów węgierskich za ciężarówki.

        Opisywane zdarzenia stanowią  ciemną kartę w historii Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, ale także amerykańskiej diaspory żydowskiej, historii o której nikt już dzisiaj nie chce pamiętać. Ale wtedy, gdy dymiły piece krematoriów, nic nie było w stanie wstrząsnąć sumieniami naszych potężnych aliantów. Szmul Zygielbojm, doradca polskiego rządu na uchodźctwie, przed popełnieniem w Londynie samobójstwa,  napisał w liście pożegnalnym: Śmiercią swoją pragnę wyrazić najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat przygląda się i dopuszcza do zagłady ludu żydowskiego.

                                            Polska pod okupacją niemiecką

       Do wymordowania wszystkich europejskich Żydów Niemcy zabrali się z typową dla nich precyzją i konsekwencją. A zadanie bynajmniej nie było łatwe, w końcu prowadzili wojnę, a od roku 1941 – na dwa fronty. Naciski na państwa sojusznicze – Włochy, Finlandię, Rumunię, Węgry, Bułgarię - żeby wydały im swoich Żydów, nie zawsze dawały satysfakcjonujące rezultaty. Natomiast na terenie krajów okupowanych, mieli już wolną rękę. Tych, którzy próbowali sypać piasek w tryby i pomagać, a zwłaszcza ukrywać Żydów, miała spotkać kara. Ale nie wszędzie taka sama. Tylko na ziemiach polskich była to kara śmierci i co więcej dotyczyła całej rodziny ukrywających, włącznie z ich małymi dziećmi. Takich egzekucji, gdzie ginęli ukrywający i ukrywani, Niemcy bynajmniej nie trzymali w tajemnicy. Przeciwnie, mordowali publicznie i ostentacyjnie, żeby odstraszać innych, którzy by chcieli wyciągnąć do Żydów pomocną dłoń.

        Zatrzymajmy się chwilę nad tymi ludźmi, którzy mimo tak straszliwego zagrożenia, otwierali swoje drzwi przed Żydami, gdy Hitler odmówił im prawa do życia. Niewiele o nich wiemy, nie wiemy nawet ilu Niemcy zamordowali, są tylko szacunki – od 1 do 2 tysięcy. Spróbujmy sobie wyobrazić jak wyglądało ich codzienne życie, gdy w jakiejś komórce, skrytce czy piwnicy mieli u siebie ukrywających się Żydów. I trwało to tygodniami, miesiącami, a bywało, że nawet latami, aż na skutek donosu lub nieszczęśliwego przypadku pojawiali się niemieccy żandarmi. Z czego czerpali siłę i co myśleli, gdy stawiali pod ścianą na chwilę przed egzekucją?

       Ich postawa, ich wybór – to był najwyższej próby heroizm. Bez porównania większy –  w pierwszej chwili może to zabrzmieć obrazoburczo – niż bohaterstwo żołnierzy z Westerplatte, spod Monte Cassino, czy z Powstania Warszawskiego, którzy walczyli z wrogiem trzymając w garści karabin, płacili cenę życia i krwi, ale była ich to własna cena. I trafili, oczywiście słusznie, do panteonu polskich bohaterów narodowych. A ci, właściwie bezimienni, zanim nieuchronnie dosięgła ich kula,  widzieli przerażone oczy żony i matki oraz zapłakane twarze własnych dzieci. Tak to musiało wyglądać.

                                                           Brak symetrii

       W okupowanych przez Niemców krajach Europy zachodniej za ukrywanie Żydów nie groziła kara śmierci. We Francji, która kolaborowała z III Rzeszą, policja francuska gorliwie wyłapywała swoich obywateli pochodzenia żydowskiego, zamykała ich w obozach przejściowych i wysyłała dalej pociągami do docelowej stacji Auschwitz. W Danii, Belgii i Holandii, gdzie istniały  własne quasi rządy, w sprawie Żydów nie było tak haniebnej współpracy z niemieckim okupantem. Ale ukrywanie Żydów było zabronione, a ceną za złamanie tego zakazu było internowanie. I taką właśnie cenę zapłacili właściciele domu, w którym ukrywała się Anna Frank (wraz z rodziną), autorka pamiętnika na podstawie którego po wojnie robiono filmy, wystawiano sztuki teatralne Po denuncjacji rodzina Anny Frank trafiła do obozu koncentracyjnego, właścicieli domu także aresztowano, ale doczekali końca wojny.

       Polakom, którym jakże chętnie i często zarzuca się antysemityzm, wypomina się szmalcowników. W czasie niemieckiej okupacji mieliśmy do czynienia z takim zjawiskiem – nikczemnych zwyrodnialców, którzy wypatrywali na ulicach Warszawy ludzi o semickich rysach i szantażując, wyciągali od nich pieniądze, by w końcu zadenuncjować gestapo. Nie zauważa się jednak, że ci szubrawcy o mentalności hien cmentarnych, napędzani byli przede wszystkim chciwością, a nie uprzedzeniem do Żydów i co najważniejsze – polskie Państwo Podziemne sądziło ich i skazywało na śmierć, a wyroki były wykonywane. Trzeba też dodać, że w ramach struktur Państwa Podziemnego powstał Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom, którego współzałożycielką była Zofia Kossak-Szczucka, znana przed wojną z wypowiedzi niechętnych Żydom.

       Stawia się również zarzut, że Polacy, owszem, pomagali Żydom, ale była to mniejszość, a większość odnosiła się z obojętnością. Jest to prawda, ale powierzchowna. Polacy, w odróżnieniu od Francuzów, Belgów, Holendrów czy Duńczyków nie mieli przed sobą w sprawie Żydów takiej alternatywy: chcę być przyzwoitym, więc pomogę zagrożonym śmiertelnie współobywatelom mojego kraju, za co mogę napytać sobie biedy lub zrezygnuję z przyzwoitości i zamknę oczy. W Polsce alternatywa wyglądała inaczej – czynna pomoc Żydom wymagała bohaterstwa, a tego  w y m a g a ć nie można od nikogo.

       II wojna światowa i „czas pogardy” nie tylko był naznaczony milionami trupów i znacznym zniszczeniem dorobku materialnego, ale przeorał również duchowość mieszkańców Europy. I żaden naród nie przeszedł tej straszliwej próby bez skazy. Jednak Polacy zdali ten egzamin najlepiej i chociaż nie byli święci, to ci, którzy ratując cudze życie zapłacili własnym, na pewno na świętość zasłużyli.

                                                      Spielberg i Polański

           Ci, światowej sławy reżyserzy, nagrodzeni przez Amerykańską Akademię Filmową, zrobili filmy pokazujące Niemców „czasu pogardy” w pozytywnym świetle. Zasługą Oscara Schindlera, przedsiębiorcy zatrudniającego Żydów w czasie wojny było to, że wykorzystując swoją pozycję w Generalnym Gubernatorstwie i osobiste znajomości, przekonał kogo trzeba o niezbędności sprawnego funkcjonowania jego firmy - dla wysiłku wojennego III Rzeszy. W ten sposób uratował ponad 1000 Żydów, którzy inaczej trafiliby do gazu. Schindler bez wątpienia nie był opętany antysemicką propagandą nazistowską, ale to co zrobił, nie wymagało żadnej odwagi, wystarczyło być tylko przyzwoitym.

       Z kolei kapitan Wilm Hosenfeld w filmie „Pianista”, odkrywając w popowstańczych ruinach Warszawy ukrywającego się Władysława Szpilmana – nie denuncjuje go, ale przeciwnie – przynosi mu jedzenie i miło gawędzi o muzyce. Zasługa oficera Wermachtu dla ratowania ukrywającego się Żyda jest jeszcze mniejsza niż przedsiębiorcy Schindlera. On tylko nie doniósł, a przecież mógł. Znaczy się, był człowiekiem przyzwoitym.

       Na tle tych produkcji filmowych nasze dokonania – „Pokłosie”, „Ida” – budzić mogą raczej gorzką refleksję. I irytację, że nie powstają wielkie filmy o Polakach, którzy w „czasach pogardy” swoją heroiczną postawą ratowali człowieczeństwo. A także złość, że tak mało o nich wiemy, że nie zawsze mają swoje groby, że nasi bohaterowie nie zostali przez potomnych w sposób właściwy uhonorowani. Ten błąd trzeba naprawić. Można powtórzyć pomysł prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w roku 2007 awansował pośmiertnie o jeden stopień wszystkich zamordowanych przez Sowietów w roku 1940 oficerów. W tym przypadku  należałoby odznaczyć pośmiertnie orderami odpowiednio wysokiej rangi wszystkie dorosłe osoby, które zostały rozstrzelane za ukrywanie Żydów. IPN powinien się zabrać do roboty i przygotować listę, a prezydent ją podpisać. I chociaż zapewne nie będzie komu je wręczać, to kiedy powstanie Muzeum Historii Polski, tam wspomniane odznaczenia znajdą właściwe miejsce.

       Bo jeśli nie będziemy honorować i czcić własnych bohaterów, nie liczmy na szacunek innych.

 

  Tekst ten ukaże się w najbliższym numerze "Obywatelskiej".

 

 

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                  

 

 

 

Wszystko o mnie na stronie www.gelberg.org

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka