Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg
1713
BLOG

Żegnaj, Baśka...

Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg Polityka Obserwuj notkę 14

 

W czasach, kiedy nikt nie słyszał o parytetach, pełniła w Solidarności – jako jedyna w historii Związku - funkcję wiceprzewodniczącej Komisji Krajowej.

 

Poznaliśmy się w roku 1991 na jednym z posiedzeń „krajówki” i wtedy po raz pierwszy zobaczyłem ją w akcji. Toczył się spór nad jakąś uchwałą, było jak zwykle masę szumu i zamieszania -  w pewnym momencie podeszła do mikrofonu niewielkiego wzrostu kobieta, żeby dźwięcznym głosem, w sposób merytoryczny, a zarazem jasny, wypowiedziany nieskazitelną polszczyzną, przedstawić swój pogląd i zapanować nad nieokiełznanym gadulstwem wcześniejszych dyskutantów. Na sali zapadła cisza, potem już nikt się nie pchał  do mikrofonu i członkowie „krajówki” szybko i znaczną większością głosów przegłosowali uchwałę w zaproponowanej przez nią wersji. – Kto to jest? – spytałem siedzącego obok związkowca. – To Barbara Niemiec, z Krakowa.

 Potem wielokrotnie widywałem Basię w akcji, gdy – zawsze świetnie przygotowana – w sposób precyzyjny i logiczny rozprawiała się z głupotą, bełkotliwym gadulstwem, wiecową demagogią i prymitywnym populizmem. Była niebezpieczną polemistką, niezrównaną w szermierce słownej i członkowie „krajówki” , w znakomitej większości mężczyźni, bali się Jej jak ognia. Dominowały jednak powszechny szacunek i sympatia oraz skrywany – przez tych, których położyła na łopatki w polemicznych sporach – podziw.

Biografia Anny Walentynowicz napisana przez Sławomira Cenckiewicza ma tytuł „Anna Solidarność”. Taki honorowy i zaszczytny, ale przecież również symboliczny i opisowy tytuł należy się również Baśce, gdyż całym swoim, jakże aktywnym życiem, potwierdzała wierność ideałom Solidarności. A tę wierność – Polsce, prawdzie, swojej głębokiej wierze, przesłaniu o potrzebie pochylenia się nad człowiekiem skrzywdzonym i potrzebującym pomocy, Solidarności, przyjaciołom wreszcie – rozumiała w sposób herbertowski. Nie w zaciszu domowym, zamkniętej enklawie, ale w działaniu i marszu, choćby pod prąd.

Gdy latem 1980 r. wybuchła Solidarność, Baśka była adiunktem (po doktoracie) w Uniwersytecie Jagiellońskim. Bez wahania porzuciła plany pisania habilitacji i z całą energią i zapamiętaniem zajęła się działalnością związkową. Stan euforii i powszechnego przekonania, ze skoro jest nas 10 milionów i w dodatku mamy rację, przerwał stan wojenny. Ta nowa sytuacja wymagała podjęcia decyzji: wrócić do pisania habilitacji, czy zacząć działać w podziemiu? Baśka nie hamletyzowała…i przez następne lata, aż do roku 1989 zajmowała się pisaniem i redagowaniem w wydawnictwach drugoobiegowych, pracą organizacyjną w strukturach podziemia solidarnościowego, ale także pomocą dla rodzin osób represjonowanych. W połowie lat osiemdziesiątych stała się w Krakowie niejako instytucją zdelegalizowanej panny S. i chociaż jej wybór wydawać się mógł rozumny szałem, to zachowała zimną krew i przestrzegając zasad konspiracji udało się jej nie zaliczyć (poza paroma „dołkami” na cztery-osiem) dłuższego pobytu w więzieniu.

A potem przyszła wolna Polska, Solidarność mogła działać już legalnie i Baśka rzuciła się w wir pracy związkowej. Z uwagi na pełnioną funkcję wiceprzewodniczącej Komisji Krajowej, nieustanie podróżowała pomiędzy Gdańskiem i Krakowem, w którym pełniła dodatkowo funkcję wiceszefowej Zarządu Regionu oraz redaktor naczelnej „Solidarności Małopolskiej”. Później została z ramienia „S” sędzią w Trybunale Stanu, brała udział w opracowaniu obywatelskiego projektu Konstytucji RP, kierowała związkową komisją do zbadania akt Stasi. Ta lista obciążeń (nie wszystkie występowały równocześnie) wydaje się ponad siły drobnej, w dodatku nie cieszącej się najlepszym zdrowiem, kobiety. Myliłby się jednak ktoś sądząc, że podejmuje się tych wyzwań z próżności, czy dla splendoru. Baśka – uosobienie skromności – nie mając rodziny i związanych z tym obowiązków, podejmowała się nowych zadań wyłącznie pro publiko bono.

W roku 1996 zdarzyła się historia, która zmieniła życie Basi. Zbliżały się wybory do władz Solidarności małopolskiej i do stanowiska przewodniczącego aspirował działacz, wobec którego były poważne podejrzenia, że był tajnym współpracownikiem SB. Nie było stuprocentowych dowodów (nie istniał jeszcze IPN), ale Baśka chcąc uchronić Związek przed kompromitacją, próbowała w sposób możliwie dyskretny podzielić się swoimi wątpliwościami z delegatami na zjazd regionalny. Wywołało to burzę – wokół Baśki zaczęła tworzyć się tzw. atmosfera. Szeptano, że po lekturze akt Stasi chyba oszalała, że wszędzie wietrzy esbecką agenturę. Tego było dla Baśki za wiele. Na Krajowym Zjeździe w Poznaniu wygarnęła w swoim stylu podając się do dymisji z wszystkich funkcji związkowych. Po jej wystąpieniu zapadła dłuższa cisza, po której zerwały się oklaski. Nikt z Baśką nie polemizował.

Trzeba w tym miejscu dodać, że podejrzenia o współpracę wybranego w Krakowie przewodniczącego po roku czy dwóch potwierdziły się w stu procentach i Związek po cichu musiał się z nim rozstać. Baśki nikt z Solidarności krakowskiej nie przeprosił.

Wróciła do swojej alma mater , gdzie jej mniej zdolni koledzy zdążyli zostać profesorami, zaczęła również stałą współpracę z „Tygodnikiem Solidarność”. Napisała wiele znakomitych tekstów, najlepiej zapamiętałem cykl, którego bohaterami byli czterej wybitni dostojnicy polskiego kościoła: kardynał Adam Sapieha, prymas August Hlond,  prymas Stefan Wyszyński i kardynał Karol Wojtyła(późniejszy papież Jan Paweł II). Ale Baśka nie byłaby sobą, gdyby na tym poprzestała: zaczęła prowadzić zajęcia w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”, które kontynuowała również wtedy kiedy przeszła w UJ na emeryturę. Nie sposób również nie wspomnieć, że Baśka całe życie pomagała ludziom. Czyniła to dyskretnie, taktownie i poza jej podopiecznymi mało kto o tym wiedział. Przez całe lata opiekowała się swoją sąsiadką, która nie wstawała z łóżka, była wolontariuszką w hospicjum, dzieliła się swoimi skromnymi dochodami z potrzebującymi, również kiedy była na emeryturze.

W ostatnich latach dopadła ją choroba nowotworowa. Chodziła na naświetlania, brała chemię. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Ale latem ubiegłego roku, kiedy zadzwoniłem i spytałem jak się czuje, usłyszałem w słuchawce pogodny głos Baśki. - Wiesz, odwiedził mnie stary znajomy. W pierwszej chwili nie zrozumiałem, okazało się, że są przerzuty. – Lekarze namawiają mnie na drugą chemię – głos Baśki dalej był pogodny –  ale ja zdecydowanie odmówiłam. Zaschło mi w gardle. – Kiedy mogę do ciebie przyjechać? – spytałem. – Kiedy tylko znajdziesz czas, nie musisz się spieszyć – zaszczebiotała – tylko  uprzedź mnie wcześniej, żebym zdążyła pójść do fryzjera.

Ja nie zdążyłem i będzie mi to zawsze ciążyć. Ostatni raz rozmawiałem z Baśką przed świętami Bożego Narodzenia. Już nie szczebiotała, ale głos nadal miała dźwięczny. Składaliśmy sobie życzenia, na koniec Baśka powiedziała. – Mam do ciebie prośbę. – Zrobię co chcesz – wyksztusiłem. - Obiecasz? – Obiecuję. -To proszę cię, nie martw się o mnie.

To były ostatnie słowa Baśki skierowane do mnie. Zmarła 8 stycznia 2014. r.  

 

 

Wszystko o mnie na stronie www.gelberg.org

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka