Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg
2074
BLOG

Generał „Nil”

Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

  

Po co ta długa droga

Kiedy już nie ma domu

 i tylko ja

może jeszcze kilka osób

na pewno Maria Fieldorf z       Gdańska

salutujemy

niewidoczną

trumnę na lawecie

mruczymy pod nosem

słowa o wiekuistej światłości

„Generał Maczek” – Zbigniew Herbert

 

Emil Fieldorf i Stanisław Maczek byli z tej samej generacji – urodzili się w ostatnich latach dziewiętnastego stulecia. W czasie
I Wojny Światowej pierwszy trafił do Legionów Piłsudskiego, drugi - do armii austriackiej i walczył na froncie włoskim. W czasie walk obydwaj wykazali się odwagą, męstwem i charakterem, a także predyspozycjami dowódczymi. Gdy Polska odzyskała niepodległość, natychmiast zasilili kadrę oficerską tworzącego się od zera Wojska Polskiego. Do roku 1939 los ich był podobny, wzięli udział w wojnie z bolszewikami w roku 1920, za co obydwaj zostali odznaczeni, potem szybko awansowali. Po klęsce kampanii wrześniowej, przedarli się do Francji, a po jej kapitulacji w roku 1940 znaleźli się w Wielkiej Brytanii. I tu losy naszych bohaterów potoczyły się odmiennie: Stanisław Maczek zajął się organizacją i szkoleniem dywizji pancernej, natomiast Emil Fieldorf – jako pierwszy emisariusz Rządu i Naczelnego Wodza - otrzymał zadanie dotarcia do okupowanej Polski, co po wielu perypetiach mu się udało.

 Do czerwca 1944 r. dywizja gen. Maczka nie brała udziału w walkach i chrzest bojowy przeszła dopiero w czasie lądowania w Normandii. Potem był pełen chluby szlak bojowy, z ocenionym w samych superlatywach przez marszałka Montgomery’ego udziałem dywizji w bitwie pod Falaise, a także niezwykle skutecznym wyzwalaniem spod niemieckiej okupacji kilku miast holenderskich, w tym Bredy, gdzie ponad pół wieku później, na cmentarzu polskich żołnierzy, gen. Maczek (zgodnie ze swoim życzeniem) został pochowany. Dożył pięknego wieku 102 lat i na uroczystościach pogrzebowych szeregi jego żołnierzy już przerzedził czas, ale  uroczystość była bardzo godna, nie zabrakło sztandaru dywizji, a także lawety (wspomnianej w wierszu Herberta), o co zadbali zachowujący Generała we wdzięcznej pamięci Holendrzy, nadając mu zresztą dużo wcześniej honorowe obywatelstwo tego kraju.

Inaczej potoczyły się losy Emila Fieldorfa, który docierając do okupowanej Polski, włączył się w organizację wojskowej konspiracji, przyjmując pseudonim „Nil”. To on, jako dowódca Kedywu KG AK wydał rozkaz likwidacji kata Warszawy – Franza Kutschery i to on podjął decyzję o odbiciu „Rudego” pod Arsenałem, żeby wymienić najbardziej głośne akcje polskiego podziemia. Po upadku Powstania Warszawskiego Emil Fieldorf nie udaje się do niewoli – ma bowiem nowe zadania. Zostaje bowiem szefem powołanej w największej konspiracji organizacji „Nie”, zadaniem której miało być przygotowanie się na nową, tym razem sowiecką okupację. W tej roli gen. „Nil” niewiele już zdziałał, gdyż na początku 1945 r. został aresztowany przez sowietów, którzy nieświadomi kogo mają w swoich rękach (E. Fieldorf posługiwał się dokumentami na fałszywe nazwisko), zsyłają go, jak dziesiątki tysięcy innych „podejrzanych” Polaków, do gułagu. Schorowany, wraca po Polski po 2 latach – nadal pod przybranym nazwiskiem.

W tym czasie, gdy gen. „Nil” rąbał drzewo za Uralem, komunistyczne władze pozbawiają polskiego obywatelstwa naszego drugiego bohatera. Jest w doborowym towarzystwie 75 polskich oficerów, z braku miejsca warto jednak wymienić samych tylko generałów: Władysław Anders, Stanisław Kopański, Antoni Chruściel, Tadeusz Malinowski, Karol Masny. Przykrość jaka spotkała Stanisława Maczka ze strony komunistycznych władz z Warszawy – zresztą wątpliwa, bo czegóż można się było spodziewać po ludziach Bieruta? – była doprawdy niczym w porównaniu z losem jaki zgotowano gen. Fieldorfowi. W tym miejscu nie mogę się jednak oprzeć przytoczeniu krążącej wśród „maczkowców” opowieści, że gdy do ich dowódcy zatelefonował londyński konsul w celu zakomunikowania mu decyzji władz o odebraniu obywatelstwa polskiego (taki był wymóg formalny), ten, zanim odłożył słuchawkę, w krótkich żołnierskich słowach powiedział: pocałuj mnie pan w d...

Z gen. Fieldorfem komuniści nie prowadzili rozmów przez telefon. Gdy po uchwaleniu amnestii w roku 1948 zdecydował się ujawnić swoją tożsamość – trafił za kraty. Siedział na Rakowieckiej i przechodził tzw. ciężkie śledztwo. O tym, co to tak naprawdę oznaczało, można się najlepiej dowiedzieć z książek Kazimierza Moczarskiego, również w tym samym czasie więźnia na Rakowieckiej, czekającego jak gen. „Nil” na wykonanie wyroku śmierci. A były to tortury, których nie powstydziliby się najbardziej sadystyczni oprawcy z gestapo. Gen. Fieldorf (są w tej sprawie wspomnienia współwięźniów) okazał się człowiekiem niezłomnym.  Przesłuchiwany również już po wydaniu wyroku śmierci i kuszony możliwością zachowania życia za cenę podjęcia jakiejś formy współpracy – okazał dumną pogardę. Za swoją niezłomną postawę nie dostąpił „zaszczytu” plutonu egzekucyjnego, czy choćby „kuli katyńskiej” – ale jak pospolity zbrodniarz zawisł na szubienicy. 24 lutego 1953 r., 60 lat temu.

Panią Marię Fieldorf-Czarską poznałem w czerwcu 1996 r. Przyszła bez zapowiedzi do redakcji „Tygodnika Solidarność” i wchodząc do mojego gabinetu, przedstawiła się: jestem córką gen. Emila „Nila” Fieldorfa. Zerwałem się z krzesła, poczułem, że zaschło mi w gardle. Zanim coś wydukałem, pani Maria zaczęła swoją opowieść. O tym, jak razem z matką walczyły o widzenia na Rakowieckiej,  jak z ogromnym trudem udawało się przekazywać ojcu paczki, jak były poniżane i poniewierane przez ubeków i strażników więziennych. I o swoim życiu, już po śmierci ojca, gdy musiała żyć z piętnem córki „zdrajcy”. To się po kilkunastu latach zmieniło, gdyż komunistyczne władze zdecydowały się „zrehabilitować” jej ojca, a nawet postawić symboliczny nagrobek na Cmentarzu Powązkowskim. Gdy jednak się okazało, że grób jest pusty, pani Maria zdecydowała, że zrobi wszystko, żeby odnaleźć prochy ojca. Stało się to jej misją życiową. W czasach PRL prowadziła prywatne śledztwo, próbowała docierać do ludzi, którzy też nie mogli w Dzień Zaduszny zapalić świeczki swoim bliskim. Dowiedziała się, że zwłoki skazańców, na których wykonano na Rakowieckiej wyrok śmierci, wywożono nocą. Tylko gdzie? Pojawiła się hipoteza, że może leżą na błoniach klasztoru na Służewcu. Ale jak to sprawdzić, do końca istnienia PRL nie było takich oficjalnych drzwi, do których można byłoby zapukać.

Po roku 1989 pani Maria nabrała nadziei, mieliśmy wszak już wolną Polskę. I tu przyszło podwójnie gorzkie, bo nieoczekiwane rozczarowanie. Kolejni ministrowie spraw wewnętrznych (Krzysztof Kozłowski, Henryk Majewski, Andrzej Milczanowski) nie mieli czasu by się z nią spotkać, zbywali generałównę,  kierując do jakichś urzędników i funkcjonariuszy średniego szczebla.

Poprosiłem sekretarkę, żeby połączyła mnie z urzędującym wówczas szefem MSW Zbigniewem Siemiątkowskim. A były to czasy, gdy władzę dzierżyła w Polsce koalicja PSL-SLD. Gdy po chwili usłyszałem w słuchawce: „Siemiątkowski, słucham”, trochę zaskoczony zadałem pytanie: „Czy panu ministrowi coś mówni nazwisko Emil „Nil” Fieldorf?” W słuchawce nastąpiła chwila ciszy, a potem usłyszałem wypowiedzianą z pewną irytacją odpowiedź: „Oczywiście, że tak”. Poszedłem za ciosem: „Panie ministrze, jest u mnie w redakcji córka generała „Nila”, pani Maria Fieldorf-Czarska, która od lat bezskutecznie szuka grobu swojego ojca.” W tym momencie minister przerwał mi i spytał: „Jaki jest adres redakcji? najdalej za pół godziny przyjedzie po panią Marię samochód.” I tak się stało. Pani Maria wróciła do redakcji po 3 godzinach. Zobaczyłem w jej oczach iskierki nadziei. „Po raz pierwszy władze potraktowały mój problem poważnie, Minister wezwał pięciu dyrektorów departamentu i drugie tyle ważnych dyrektorów, postawił ich na baczność i polecił zrobić wszystko, żeby odnaleźć prochy mojego ojca. Powiedział mi, że osobiście będzie mnie informował o stanie poszukiwań…” Piszę o tym bez szczególnego entuzjazmu, bo choć Siemiątkowski (postkomunistyczny minister) słowa dotrzymał i kilkakrotnie kontaktował się z panią Marią – nie miał niestety dla niej żadnych konkretnych wiadomości. Oprawcy z Rakowieckiej wrzucali do jednego dołu zarówno zamordowanych polskich bohaterów, jak i skazanych na śmierć zbrodniarzy z gestapo – i nie oznaczali miejsc takiego pochówku.

Pani Maria nie odnalazła prochów swojego ojca - zmarła w 2010 roku. Dzisiaj prowadzone są prace ekshumacyjne na powązkowskim Cmentarzu Wojskowym, na tzw. „Łączce”. Ciągle jest iskierka nadziei, że spoczywają tam doczesne szczątki gen. „Nila”.

Bo trzeba ich szukać do skutku, chociażby po to, żeby przestać mruczeć pod nosem o wiekuistej światłości.

 

Tekst ukaże się w najnowszym numerze czasopisma pt.: "Prawda jest ciekawa". 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszystko o mnie na stronie www.gelberg.org

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura