Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg
1102
BLOG

Polska w dryfie

Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg Polityka Obserwuj notkę 8

        Przyglądając się od ponad dwóch dekad temu, co tornado dziejowe dokonało w naszej ojczyźnie i będąc niemal przez cały ten czas - co prawda w roli obserwatora – w centrum wydarzeń, trudno mi o przenikliwą analizę „biegu wydarzeń wartkich”. Bezspornie wyrwaliśmy się z obcęgów Wielkiego Brata, również bezspornie dokonaliśmy zmiany ustroju. Do plusów trzeba zaliczyć wstąpienie do NATO i – moim zdaniem już z nieco mniejszym entuzjazmem - do Unii Europejskiej.

 I na tym „plusy dodatnie” jakby się kończą, gdyż fakt, że w ciągu tych dwóch dekad nastąpił istotny wzrost gospodarczy, w konsekwencji którego Polska się zmieniła, stał się tak naprawdę za przyczyną odrzucenia gorsetu absurdalnego systemu gospodarczego, charakteryzującego się permanentnym niedoborem. Wystarczyło, że te okowy zostały wyrzucone na śmietnik historii, by niemal natychmiast ujawniła się przedsiębiorczość milionów Polaków – i to dzięki ich pracowitości i odwadze w podejmowaniu biznesowego ryzyka, nastąpił szybki wzrost krajowego PKB. Wpływ rządzących na ów gospodarczy sukces był, oględnie mówiąc, umiarkowany, natomiast lista grzechów niekompetencji, zaniechań, zaniedbań i powiedzmy wprost: ujawnionej i znacznie częściej nieujawnionej korupcji – jest, niestety, bardzo długa.

Zanim wymienione zostaną główne pozycje ze wspomnianej listy grzechów, niezbędna jest uwaga, że wiele wskazuje na to, iż potencjał prorozwojowy tkwiący w przedsiębiorczości Polaków powoli się wyczerpuje. Krótko mówiąc, bez właściwego impulsu ze strony władz państwowych, bez przemyślanego działania pro publico bono, opartego na czytelnej dla wszystkich wizji, czekać nas musi buksowanie i stagnacja – jeśli nie coś gorszego.

Zacznijmy od grzechów głównych III RP. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że tak zwane przekształcenia własnościowe doprowadziły do upadku polskiego przemysłu i nie chodzi mi o nieudolnie zarządzane, przestarzałe zakłady, ale o przedsiębiorstwa, które mogłyby z powodzeniem konkurować na rynku europejskim. Mam tu na myśli przede wszystkim stocznie. Szczecińska i Gdyńska – zaorane, Gdańskiej, ze względu na symbol, pozwolono funkcjonować na ćwierć gwizdka, ale zapewne do czasu, bo na tereny stoczni mają chrapkę deweloperzy. Przy okazji straciło pracę setki inżynierów kształconych przez kilka dekad w Politechnikach Gdańskiej i Szczecińskiej, a także tysiące wysokokwalifikowanych robotników(traserów, ślusarzy, spawaczy kadłubowych itp.). Ten potencjał wiedzy i doświadczenia został bezpowrotnie zmarnowany. Ale jedźmy dalej – Zakłady Cegielskiego, dzisiaj dogorywające, były wszak dumą II RP. Podobnie ZM Ursus, gdzie puste już dzisiaj hale wykorzystywane są do „Tańca z gwiazdami”. Również zakłady przemysłu elektrycznego i elektronicznego, wymagające implantacji nowocześniejszego know how, gdy poszły pod młotek, najczęściej przestały istnieć. Zostawmy przemysł, choć można by wymieniać długo i zakończmy ten wątek mało chwalebną konstatacją: w Polsce nie produkuje się dzisiaj ani jednego , dosłownie ani jednego  wyrobu, którym moglibyśmy się - jak chociażby Finowie Nokią – pochwalić przed światem.

O funkcjonowaniu aparatu sprawiedliwości właściwie nie ma co mówić – afera goni aferę, nieudolność prokuratury i dezynwoltura sądów okraszane są informacjami o dziwnych powiązaniach z szemranym biznesem, a wokół rozchodzi się zapaszek korupcji.

Oświacie, już tradycyjnie nie dofinansowanej, grozi strukturalna zapaść, szkoły masowo są zamykane, nauczyciele idą na bruk, a wszystko w sosie radosnej twórczości reformatorskiej kilku ostatnich ministrów, którzy rugując lekcje historii z ostatnich 2 lat szkoły średniej, zapracowali sobie - miejmy nadzieję, że kiedyś tak się stanie – na trybunał stanu.

Inwestowanie w przyszłość, czyli w badania naukowe, to kolejna pięta achillesowa III RP – jesteśmy pod tym względem na końcu europejskiego peletonu. A przecież nie wylecieliśmy sroce spod ogona, o czym mogą chociażby świadczyć światowe sukcesy polskich programistów.

W zakresie infrastruktury - kolejna katastrofa. Rozkład na kolei, brak inwestycji przeciwpowodziowych, a jeśli chodzi o autostrady, to lepiej spuśćmy litościwą kurtynę milczenia.

Ta ponura wyliczanka, a można ją niestety ciągnąć , nie oznacza, że nad Polską zawisło jakieś fatum. Nie szukając gdzieś daleko przykładów pozytywnych, odwołajmy się do własnych doświadczeń II RP. Tam też funkcjonowała gospodarka wolnorynkowa, co nie oznaczało, że państwo od problemów gospodarczych umywało ręce. Centralny Okręg Przemysłowy – kilkadziesiąt nowoczesnych zakładów zbudowanych w ciągu zaledwie kilku lat – to była realizacja wizji Eugeniusza Kwiatkowskiego. Zakłady te, pracujące głównie dla potrzeb wojska, ulokowano na terenie kielecczyzny i była w tym nie tylko myśl strategiczna, ale również społeczna – pojawiły się tysiące miejsc pracy. I perła w koronie wizjonera Kwiatkowskiego – Gdynia. Ta wioska rybacka po zaledwie kilkunastu laty od wbicia pierwszej łopaty stała się pięknym miastem, a port gdyński odnotował w roku 1938 największe przeładunki w całym basenie Morza Bałtyckiego.

I drugi wizjoner, tym razem samorządowy – prezydent Warszawy Stefan Starzyński. W ciągu kilku lat jego urzędowania stolica zmieniła się nie do poznania.

II RP nie była Arkadią, były poważne problemy do rozwiązania i uwag krytycznych też by nie zabrakło. Ale warto wiedzieć, że na drugiej pozycji - po wojsku – była w budżecie państwa oświata. I że Państwowe Zakłady Inżynierskie, to była europejska czołówka, a konstrukcje niektórych modeli samolotów( Łoś, Karaś) należały do najnowocześniejszych. I z kolejnictwem jakoś sobie poradzono, mimo że należało wymieniać tory: według rozkładu jazdy ludzie nastawiali zegarki.

To wyrywkowe zestawienie II i III RP – choć wszystkie informacje są prawdziwe – może się komuś wydać tendencyjne. Nie dbam o to, chodzi mi o zwróceniu uwagi na fakt, że od ponad dwóch dekad ludzie, którzy przejmują w rytmie wyborczym odpowiedzialność za los państwa i narodu, tak naprawdę albo reagują na okoliczności, albo zajmują się sami sobą. Nie powstały żadne wielkie projekty na miarę wizji Eugeniusza Kwiatkowskiego i odbijamy się od ściany do ściany, od wyborów do wyborów.

Czasy zapowiadają się niełatwe, pełzający kryzys gospodarczy to zaledwie preludium, najpoważniejszy problem, który nad nami wisi jak miecz Damoklesa, to bomba demograficzna. Tymczasem Polska w dryfie, a urzędujący premier dowcipkuje, że rząd nie będzie się wtrącał do spraw prokreacji, bo to zajęcie dla kogoś innego.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        

        

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszystko o mnie na stronie www.gelberg.org

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka