Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg
926
BLOG

Epitafium dla Andrzeja Romana

Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg Rozmaitości Obserwuj notkę 4

 Miałeś długie i wspaniałe życie, ale odszedłeś  nagle. Zaprószony ogień od papierosa w twojej kawalerce na Nowym Mieście zabrał wszystko. Również twoje „skarby”, które przez całe życie gromadziłeś – listy od przyjaciół, książki z dedykacjami, obrazy i inne lubiane przez ciebie bibeloty. Myślę ze zgrozą i przerażeniem o twoich ostatnich, samotnych chwilach i wbrew rozumowi staram się wierzyć, że może nie cierpiałeś.

Wszystko co napiszę, może być już tylko w czasie przeszłym. Należałeś do pokolenia, które wchodziło w dorosłość w czasie okupacji, byłeś żołnierzem Armii Krajowej, a po wojnie – jednym z „pięknych dwudziestoletnich”. Kończyłeś wtedy studia na kilku kierunkach, starałeś się - jak inni, którzy ocaleli po hekatombie wojny - garściami smakować życie. W prozie twoich przyjaciół - Marka Hłaski i Leopolda Tyrmanda - pojawiasz się od czasu do czasu w anegdotycznych, smakowitych epizodach. Wielu ci zazdrościło nazywając „królem życia”, a przecież byłeś wtedy biedny jak mysz kościelna, pomieszkiwałeś gdzieś kątem u znajomych i nie obca ci była ławka na Dworcu Głównym.

 Ze znalezieniem pracy zgodnej z twoim wykształceniem też miałeś problemy – na przeszkodzie stało dyskwalifikujące cię w oczach ówczesnej władzy pochodzenie. Po różnych perypetiach, których opis wypełniłby karty grubej książki - wymienię tylko pracę kierownika urzędu stanu cywilnego, czy inspektora (sic) towarzystwa antyalkoholowego - zostałeś dziennikarzem sportowym. Nie było w tym przypadku, zajmując się sportem miałeś więcej wolności, gdyż cenzorzy mniej uważnie czytywali teksty poświęcone tej dziedzinie. A ponieważ wśród wielu twoich pasji i zainteresowań była również polityka – czasami udawało ci się przemycić smakowite kąski. W roku 1980, gdy bardzo wielu ludzi w Polsce obawiało się wkroczenia wojsk sowieckich w celu zgniecenia ruchu Solidarności, na kolumnie sportowej „Kuriera Polskiego” ukazał się twój artykuł pod bijącym po oczach tytułem: „Wejdą, nie wejdą?”. A dalej rozważania, czy Polonia Warszawa wejdzie, czy też nie - do drugiej ligi piłkarskiej.

W stanie wojennym wobec tzw. komisji weryfikacyjnej wykazałeś dumną pogardę – i wyleciałeś z „Kuriera”. Znalazłeś potem pracę w Agencji Omnipress, gdzie się poznaliśmy. Szybko związałeś cię z ruchem podziemnym, wydałeś w tzw. drugim obiegu trzy ksiązki. Nas najbardziej zbliżyła praca przy nagrywaniu audycji dla podziemnego Radia Solidarność, gdzie byłeś spikerem. Pojawił się wtedy pewien kłopot, gdyż twój charakterystyczny głos wieloletniego radiowego sprawozdawcy imprez sportowych groził dekonspiracją, ale za pomocą pewnych drobnych zabiegów udało się podnieść jego tonację o pół oktawy. Potem, już w wolnej Polsce, byłeś przez 10 lat kierownikiem działu sportowego w kierowanym przeze mnie „Tygodniku Solidarność”  (pisząc od czasu do czasu również teksty polityczne), a gdy ten etap dla nas obu się zakończył – na dobrych kilka lat zostałeś uwielbianym przez studentów wykładowcą na Wydziale Dziennikarstwa UW.

Kiedy już nie wychodziłeś z domu wpadałem do ciebie, stanowczo za rzadko – i nigdy sobie tego nie wybaczę. Nie powstała, co planowaliśmy, książka z naszych rozmów o twoim pasjonującym, jakże bogatym życiu i o niezwykłych ludziach, których spotkałeś na swojej drodze. Odszedłeś zabierając swoje skarby, takie jak m.in. listy od Zbigniewa Herberta, czy dedykowane ci plakaty Jana Młodożeńca, z którymi się przyjaźniłeś.

 Przy całym moim smutku, chcę ci na koniec powiedzieć, że łacińska sentencja - non omnis moriar – jest wobec ciebie najprawdziwsza. Ty nie wszystek umarłeś – zostawiłeś grono jakże licznych przyjaciół, którzy cię dzisiaj opłakują i którzy o tobie nigdy nie zapomną. 

Wszystko o mnie na stronie www.gelberg.org

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości